Aby dotrzeć na wyspę musieliśmy wstać bardzo wcześnie. Spacer o 8 rano wzdłuż wybrzeża jest całkiem przyjemny, ludzie jeszcze śpią, a upał tak bardzo nie doskwiera. Tylko spotykane po drodze małe porty wypełniali rybacy i podróżni. Tak jak obiecał Omid, kolejka po bilety na Hormoz jest o wiele krótsza niż na sąsiednią Qeshm, wyglądało to obiecująco. Łódź była mała, więc nie wszyscy czekający w kolejce mogli wsiąść. Po krótkiej wymianie członków rodzin, żeby te mogły pełne dotrzeć na wyspę, łódź zostawiła za sobą zaśmiecony pomost.

[wp_ad_camp_1]
Hormoz należała do Portugalii za czasów jej kolonialnej świetności. Szczyciła się rozwiniętym handlem i religijną tolerancją. Do dzisiaj zachowały się ruiny XVI-wiecznego zamku leżącego tuż na wybrzeżu. Niewielu turystów tam dociera, bo sławą przyćmiła ją Qeshm. W wiosce portowej nie widać żadnej turystycznej infrastruktury, chyba że wszystko odżywa latem.



Upał rósł z upływem godzin, a my odważni, ruszyliśmy eksplorować bezludne plaże. Wiedzieliśmy, że lepiej wynająć turystyczny motocykl z przyczepką, ale stwierdziliśmy, że głupio być obwożonym dookoła wyspy i oglądać ją powierzchownie. Szybko zmieniliśmy zdanie, bo okazało się, że wybraliśmy zły kierunek i czekało na nas kamieniste, choć interesujące, wybrzeże, często zaśmiecone i w ogóle nie ocienione. W dodatku weszliśmy na teren jakiegoś bagna, dziwnie pulsującego i oddającego dziwne odgłosy spod naszych stóp. Plaża była dość szeroka, wypełniona ptactwem i biało-fioletowymi muszlami, przypominającymi kształtem ostrygi.




Z wyspy wyrastają ostre, czerwonawe i zielonkawe góry łagodnie spadające do morza. Minerały łatwo zabarwiają na czerwono cieki i małe potoki łączące się z morzem, a dzięki szybkiemu parowaniu okalają je wykwity solne. Otoczenie jest naprawdę interesujące, gdyby nie to, że przypomina bardziej pustynię, pomimo kilku gdzieniegdzie rosnących drzewek. Gdzieś po drodze zatrzymaliśmy się, żeby zjeść trochę śniadaniowego taftuna z dżemem, z nadzieją, że jakiś wycieczkowy wehikuł zatrzyma się i weźmie nas z litości do portu. Po jakimś czasie rzeczywiście pojawił się jakiś wóz wycieczkowy. Zjechali z głównej drogi, żeby poobserwować jakieś gatunki zwierząt. Grupa składała się z ludzi, którzy towarzyszyli nam podczas rejsu na wyspę, więc postanowiliśmy to wykorzystać. Pod przykryciem zainteresowania gatunkami zwierząt, podeszliśmy i czekaliśmy, aż pewna rodzina się nami zaciekawi. Oczywiście szybko nawiązaliśmy kontakt, mogliśmy nawet swobodnie porozmawiać z jedną z córek. W dodatku powierzchowne zainteresowanie zwierzętami przerodziło się w żywe, bo mogliśmy zobaczyć jakieś dziwne gatunki ostrygo-ślimaków (musimy sprawdzić, co to było) i młode ryby, które przekształcały się w obłe piłko-podobne kolczaste potworyJ
[wp_ad_camp_1]


- Czerwone stawy

Zaznajomiona rodzina po jakimś czasie zaprosiła nas na obiad i podpowiedziała, że lepiej jednak wynająć jakiegoś przewodnika, żeby móc coś więcej zwiedzić. Było już późno, więc zdążyliśmy zobaczyć tylko barwne góry i dziwne kształty urwiska, ale i tak było warto, bo wyspa jest naprawdę piękna i niezadeptana przez irańskich turystów. Dzień mocno dał nam w kość. W drodze powrotnej płynęliśmy szybką łodzią, która obijała się przez całkiem wzburzone morze i podskakiwała na nich na całkiem dużą wysokość. Ale i tak zmęczenie powodowało, że żadne fale nie mogły wytrącić nas z letargu.

Z portu jeszcze musieliśmy dojść do mieszkania Omida, w którym zaraz miała się zjawić Larissa, Austriaczka, którą poznaliśmy pierwszego dnia w Bandar-e Abbas. Właśnie wracała z Qeshm, żeby przedłużyć irańską wizę. Następnego dnia okazało się, że nie jest to takie łatwe, przynajmniej w tym portowym mieście. Larissa spędziła na policji 4 godziny. Potraktowano ją bardzo niemiło, domagali się podania nazw hotelu w każdym mieście, które odwiedziła, powodu, dla którego chce przedłużyć wizę i inne. Larissa nie mogła zdradzić, ze nie zatrzymała się ani razu w żadnym hotelu, tylko po prostu nocowała u ludzi. Omid podkreślił, że w żadnym wypadku nie może powiedzieć o tym, że zatrzymała się u niego, bo zgodnie z prawem jest to zabronione. Omid zresztą był już raz aresztowany za goszczenie obcokrajowca, hm. W końcu wyrażono zgodę na przedłużenie, ale przed tym Larissa musiała się rozpłakać i domagać widzenia z szefostwem. Zadziałało.
Szczęśliwa, ale bardzo podekscytowana wróciła do domu Omida i mogła odpocząć, my w tym czasie przyrządziliśmy frytki i potrawkę warzywną. Drugiego dnia pobytu Larissy wybraliśmy się wieczorem na internet do centrum miasta. Miasto po zmroku kipi i wrzeszczy wszystkimi mieszkańcami i turystami wylegającymi na ulicę, więc w dość szybkim tempie zwiedziliśmy jeszcze świątynię hinduską, już nieaktywną, ale chętnie odwiedzaną przez mieszkańców i zjedliśmy całkiem wyjątkowy deser irański – lody szafranowe zatopione w soku marchewkowym – pyszny! Niestety nie mamy zdjęć ani świątyni, ani Larissy, ani lodów – wieczorne roztargnienie zostawiło aparat w mieszkaniu.

