Z samego rana próbowałem ustabilizować oponę starym patentem przy pomocy bind. Rower już nie pojedzie, ale przynajmniej prowadzenie go będzie możliwe. Postanowiliśmy złapać Polaków, którzy noc spędzili kilka kilometrów dalej w Zing Zing Barze, żeby zapytać o zapasową oponę.

Pojechała do nich Aga. Ja zostałem pilnować dobytku. Droga wiodła dalej w górę. Gdzieś na horyzoncie dostrzegła długi korek ciężarówek, więc Zing Zing musiało być blisko. Okazało się, że była to kolejka do przeprawy przez kolejną błotną lawinę. Była bardziej rozległa niż ta poprzedniego dnia, choć pokonanie jej było zdecydowanie łatwiejsze. Najwięcej problemów z przekroczeniem bagna miały samochody osobowe. Aga szybko przeskoczyła rumowisko, grzęznąc czasem w błocie. Gdy przebrnęła najgłębsze bagno, ludzie stojący na kamienistym wzniesieniu zaczęli bić jej brawo. Prawdopodobnie byli pod wrażeniem jej nie zrażenia do przemoczonych butów i nogawek spodni:). Zing Zing Bar był już niedaleko. Na szczęście udało się jej spotkać dwóch rowerzystów, którzy byli w trakcie ostatnich przygotowań przed wyruszeniem na przełęcz. Niestety oznajmili jej, że większość grupy ma rowery z większymi kołami niż nasze, a ci, którzy mają „26” długo już byli na serpentynach w drodze na przełęcz.





Międzyczasie ja cierpliwie czekałem na dole. Po jakiejś chwili do naszego obozowiska dojechała para Brytyjczyków na rowerach. Okazało się, że mogliśmy się wymienić podobnymi doświadczeniami z tymi samymi oponami. Wyprawę do Leh zaczęli tydzień temu, ale z przerwą na wymianę opony w Manali. Na Rothang Schwalbe wypadła z felgi i musieli wracać. Ponownie wjechali na Rothang kilka dni później. Ja, jak i oni myśleliśmy, że zakupiliśmy wadliwy sort, ale byłby to chyba duży przypadek. Zaproponowali mi zapasową oponę, ale niestety była to „29”. Brytyjscy rowerzyści zaznajomieni z problemem, gdy spotkali wracającą Agę, mieli już dla niej gotowe pomysły na próbę naprawy naszej sytuacji. Niestety każdy oznaczał czekanie w namiocie na pomoc ludzi, którym właściwie obce są rowerowe problemy. Trzeba wracać do Manali. Pożegnała się i ruszyła na szczęście już w dół.




Zwinęliśmy namiot i czekaliśmy na jakąś okazję. Z Leh wracało wiele pustych turystycznych busów i samochodów terenowych. Zabrał nas mieszkaniec Manali. Po drodze opowiadał wiele o tym, że dobrze jest pomagać ludziom, zwłaszcza tym w górach, ale i tak na koniec podróży rzucił kwotę 3000 rupii. Stargowałem do 2000, wiele opowiadając o tym, jak to dobrze spotkać tak pomocnych i bezinteresownych „górali”:). Stanowczo lepiej jedzie się rowerem przez Rothang niż samochodem z hinduskim kierowcą. Ja obwiązałem się trzykrotnie pasami, a Aga ledwo co powstrzymywała wymioty, mimo że nigdy nie miała problemów z chorobą lokomocyjną. Niestety musimy przyznać, że o wiele bezpieczniej przekracza się rwące rzeki dużym samochodem niż ciężkim rowerem. Na lawinę, która wstrzymała nas poprzedniego dnia, patrzyliśmy już przez okna pojazdu.



W Manali prosto udaliśmy się do sklepu rowerowego i nie mając żadnego wyboru, kupiliśmy ostatnią oponę „26”. Na szczęście jeden pokój w naszym domku był do naszej dyspozycji. Na posterunku tkwił Misza, tylko Ilii nie było. Ale kominek dalej niezmienny, czekał na drewno.



3 thoughts on “Powrót do Manali”
Jak to bylo? „szwabskie ścierwo”? 🙂
A tak wogóle to wszystkiego najlepszego z okazji pół roku w podróży:)
Czas szybko leci…