Zakho to tylko przygraniczne miasto irackiego Kurdystanu, wstęp do dalszej irackiej przygody. Miło było odpocząć w hotelu, ale czas ruszać w dalszą drogę. Pakujemy rowery i zaczynamy pedałować z zamiarem przejechania całego Kurdystanu na rowerach. Ten kraj jest zbyt mały na autostop i nie chcemy niczego stracić siedząc w szoferce ciężarówki. Czasu mamy sporo, głównie dzięki temu, że podgoniliśmy trochę kilometrów autostopem przez Turcję. Wyjeżdżamy z miasta na dwupasmową drogę, początek bardzo przyjemny, ale z każdym kilometrem ruch robi się coraz większy. Każda kolejna ciężarówka niebezpiecznie się do nas przybliża. W pewnym momencie dosłownie zostajemy zepchnięci na szutrowe pobocze i nie zamierzamy już wracać na asfalt, po prostu nasza jazda skrajnym prawym pasem jest zbyt niebezpieczna. Powoli posuwamy się do przodu manewrując pomiędzy wielkimi dziurami na poboczu, dodatkowo na szutrowym skraju drogi pełno jest metalowych śmieci, które łatwo mogą przebić oponę. Nasze rowery w końcu czują się jak ryby w wodzie, grubsze terenowe opony znakomicie się spisują na sypkim podłożu i w końcu doceniamy nasz wybór ogumienia. Kierowcy, którzy nas mijają zawzięcie trąbią, nawet mamy wrażenie, że robią to bardziej zaciekle niż w Turcji. Oczywiście trąbienie ma za zadanie nas pozdrowić i za każdym razem z trąbiącego auta ktoś do nas macha, ale skupiając się na dziurawym poboczu ciężko jest nam nawet podnieść rękę.

[wp_ad_camp_1]
Do wieczora docieramy do Duhok – półmilionowe miasto, które całkiem ładnie się prezentuje o zachodzie słońca. Popełniliśmy mały błąd logistyczny i wydaje nam się, że niepotrzebnie wjechaliśmy do miasta w poszukiwaniu noclegu w namiocie. Na początek sprawdzamy mały lasek przy obwodnicy jako miejsce na rozbicie namiotu, wygląda nieźle, ale zbyt dużo osób się kręci w okolicy. Za drugim razem próbujemy wkręcić się do kogoś do ogrodu, zatrzymujemy się pod sklepem i jak zwykle wzbudzamy duże zainteresowanie, ale miejscowi nie rozumieją nas i wskazują kierunek do hotelu. Trzeci typ to równiutki trawnik za restauracją przy drodze, znowu nie trafiamy odpowiednio, w knajpie krzątają się kelnerzy w smokingach i z wózkami zastawionymi owocami morza. W końcu zjawia się manager i wydaję zgodę na rozbicie namiotu, ale dopiero po zamknięciu knajpy – czyli około 22. Dla nas to zbyt długo i ruszamy dalej. Kilometr dalej znajdujemy ponownie restaurację z pięknym trawnikiem pod namiot, tym razem jest to miejsce wynajmowane na wesele. Właściciel od razu się zgadza na naszą propozycję biwakowania, co więcej w końcu możemy się normalnie porozumieć. Radan jest Kurdem, który przez ostatnie kilkanaście lat mieszkał w Niemczech, całkiem nieźle włada językiem niemieckim i w końcu możemy dowiedzieć się czegoś więcej o Autonomii Kurdyjskiej. Po rozbiciu namiotu Radan zamawia dla nas kolację, gościnność kurdyjska jest niepojęta. Przez cały wieczór zasypujemy naszego nowego znajomego pytaniami o Kurdystan. Radan opowiada nam, że cała autonomia Kurdyjska odżyła od momentu wejścia wojsk amerykańskich do Iraku i obaleniu Saddama Husaina. Kurdyjczycy odgrodzili się od zamieszkujących południe kraju Arabów i całkiem nieźle sobie radzą. Praktycznie cały kraj jest jednym, wielkim placem budowy. Podobno w stolicy regionu w Arbil pracuje mnóstwo obcokrajowców, także polskich inżynierów, może w końcu spotkamy kogoś z Polski.
Ale najczęściej jednak zadziwiają nas opowieści o paliwie – za czasów Saddama benzyna kosztowała 50 dinarów za litr, czyli już za 2 $ można było zatankować samochód do pełna, teraz cena paliwa jest dziesięciokrotnie wyższa i kosztuje 500 dinarów za litr (0,40 $), jednak nikt w Kurdystanie nie tęskni za tymi czasami. Co więcej Radan jest pewien, że już niedługo nadejdzie moment, gdy Kurdystan stanie się pełnoprawnym krajem. Jak na razie są to tylko życzenia, terytorium narodu Kurdyjskiego jest ciągle rozdarte pomiędzy czterech okupantów – Syrię, Turcję, Iran i Irak. Na nieszczęście Kurdów, ich ziemie są bogate w różnorakie złoża naturalne zaczynając oczywiście od ropy naftowej. To jest jeden z powodów uniemożliwiający powstanie ich całkowicie niepodległego kraju. Sami Kurdowie przyznają, że ich przekleństwo ma zabarwienie geograficzne.
Wieczorem nasz gospodarz żegna nas zostawiając nam dostęp do kuchni i toalety w restauracji i zaprasza nas na poranne śniadanie u niego w biurze.

[wp_ad_camp_1]
O 8:30 już jesteśmy spakowani i czekamy na Radana, pojawia się z niemiecką punktualnością. Po śniadaniu proponuje nam, żebyśmy zostawili rowery u niego w biurze i obejrzeli sobie Duhok. Jakoś specjalnie nam się nie śpieszy, dlatego rozstajemy się z nimi i sami taksówką ruszamy pospacerować po centrum Duhok. Oczywiście nasz znajomy nie pozwolił nam zapłacić za taksówkę stawiając nas w kłopotliwej sytuacji.
Samo miasto nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, ale co można zobaczyć w półtora milionowym mieście przez 2 godziny? Oficjalnie to miasto ma tylko pół miliona mieszkańców, jednak Radan twierdzi, że w ostatnim czasie wielu Kurdów wraca do swojej „wolnej” ojczyzny z emigracji. Wielu przyznaje, że tutaj czeka na nich wiele możliwości. Autonomia również pełni rolę schronienia, szczególnie ostatnio wielu Kurdów ucieka z pogrążonej w wojnie domowej Syrii w obawie o swoje życie i osiedla się w Iraku.








Kręcimy się po centrum miasta przez 2 godziny, po czym wracamy do restauracji Radana, żeby ruszyć w dalszą drogę. Oczywiście nikt nas nie chce wypuścić bez obiadu…

O 14 w końcu wyjeżdżamy z miasta, trochę późno, ale chcemy dzisiaj przejechać przynajmniej 30 km, do Arbil mamy około 4 dni drogi przez góry.
Już pierwszego dnia wspinamy się rowerami na przełęcz, zaskoczeni trochę przez zachód słońca pytamy się o możliwość rozbicia namiotu na jakiejś górskiej działce wypoczynkowej, ku naszemu zdziwieniu dostajemy klucze od domku, a sam gospodarz mówi, że na noc wraca do miasta… Rozgośćcie się, a gdyby ktoś Was pytał co tutaj robicie, powiedźcie, że jesteście gośćmi generała Schalke, generała kurdyjskiej armii. Ale o tym dziwnym noclegu opowiemy następnym razem.

