Barwną grupę ludzi otaczał tłum przechodniów i tubylców. Miejscowi podpatrywali wydarzenie ze spokojem, jakby ceremonię znali już bardzo dobrze. Tylko turyści otwierali usta ze zdziwienia i zadzierali głowy, żeby zobaczyć jak najwięcej. W centrum kręgu odbywały się dla nas tajemnicze rytuały. Uczestniczyliśmy w tym wszystkim kompletnie nieświadomi celu ani znaczenia poszczególnych czynności. Zamieniliśmy się zwyczajnie w paparazzi, żeby uwiecznić niecodzienne dla nas wydarzenie zamiast chłonąć wszystko ze spokojem.

Dopiero później dowiedzieliśmy się od właścicielki naszego manalskiego lokum, że była to po prostu ceremonia związana z chrzcinami. Obrzęd religijny o charakterze dziękczynnym lub błagalnym nazywa się Pudźa. Przewodzi w niej kapłan i to on stanowi główny trzon ceremonii, nie miejsce. Ta, którą oglądaliśmy odbywała się na głównym placu wioski wokół źródła wody ze schodkowym wgłębieniem. Nad nim stały trzy pary rodziców (dzieci zostały w domu), podczas gdy kapłan i jego pomocnik zajmowali się poszczególnymi elementami rytuału poniżej. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, do którego boga był skierowany obrzęd ani co dokładnie oznaczały jego poszczególne elementy. Natomiast na pewno podstawowym etapem uroczystości było palenie kwiatów, obciętego kosmyka włosów nowo narodzonych dzieci oraz prawdopodobnie masła. Gdy zakończono rytuały na placu, skierowano się w głąb zabudowań. Trafiliśmy na dalszy etap całkiem przypadkowo, gdy trochę wiedzeni rytmem bębnów próbowaliśmy znaleźć odpowiednią drogę wyjścia z wioski. Wśród tarasowo wybudowanych domów wzniesiono coś w rodzaju sceny z udrapowanymi girlandami tkanin. Niestety nie mogliśmy dostrzec szczegółów, ale całość uroczystości w dalszym ciągu prowadzono w ustalonym, wyreżyserowanym porządku. Gości nie było wielu, wśród nich znajdowały się i krowy, i psy, czasem nawet rozochoceni turyści pstrykający zdjęcia. Bobasów nie dostrzegliśmy:)





