Długo rozważaliśmy sposób zwiedzania Omanu. Rowery były oczywiście na pierwszym miejscu, ale miejsc godnych odwiedzenia w tym kraju jest tyle, że spędzilibyśmy tutaj dodatkowe 3 miesiące. Właściwie nie wiedzieliśmy co wybrać – czy wybrzeże z żółwiami, czy może drugi co do wielkości kanion na świecie, czy może wioski tarasowe, a jeszcze pozostała największa na świecie piaszczysta pustynia, gorące źródła i dziesiątki innych miejsc. Po zobaczeniu Wadi Shab trochę było nam szkoda tracić te wszystkie atrakcje Omanu, wiedzieliśmy, że z siodełka roweru będziemy musieli z większości zrezygnować, zwłaszcza, że część z nich znajduje się w wysokich górach.
Najpopularniejszym środkiem transportu tutaj jest samochód, komunikacja miejska praktycznie nie istnieje, a międzymiastowa, mimo zachęcających cen, kursuje dosyć rzadko i tylko między największymi z miast (autobusowy bilet do Dubaju ze stolicy Omanu kosztuje 4 riale, czyli jakieś 30 zł, dla porównania – 10 minut jazdy taksówką w Maskat 8 riali). Rozpoczęliśmy zatem poszukiwania samochodu, który mogliśmy wynająć, ale najtańsza wersja, jaką znaleźliśmy, to koszt 45 dolarów za jeden dzień. Pomysł szybko upadł i zaczęliśmy planować autostopowy „tour de Oman” bez plecaków, tylko z jedną sakwą i namiotem. Z niewygody autostopu z sakwami rowerowymi wybawiła nas Rachel, z którą podzieliliśmy się naszym pomysłem. Oznajmiła nam, że jej amerykańska znajoma ma jeden wolny samochód, który wynajmuje turystom w Maskat w cenie 15 dolarów za dzień!!! Bez namysłu zgodziliśmy się na tę propozycję i po 30 minutach samochód był odebrany. W związku z tym, że samochód odebraliśmy na cały tydzień, cena okazała się jeszcze bardziej atrakcyjna. Wypożyczone auto mogło być użytkowane tylko w Maskat i okolicy, dlatego Tony, mąż Rachel, zaproponował nam użyczenie swojego samochodu, podczas gdy on będzie dojeżdżał do pracy naszym wypożyczonym. Sytuacja doskonała, jaki i nasi gospodarze!
Następnego dnia rano byliśmy spakowani i gotowi do drogi! Oman czeka ! Na początku postanowiliśmy ruszyć w stronę Nizwa, historycznej miejscowości, położonej w górach, wokół której czekała nas moc jeszcze innych wrażeń. Droga do Nizwa mignęła nam błyskawicznie, mimo że jechaliśmy bardzo ostrożnie i zgodnie z przepisami, bo na autostradach na kierowców czyhają praktycznie co kilka kilometrów fotoradary. Kilka razy widzieliśmy błyski fleszy, który temperowały zapędy miejscowych kierowców, przekraczających dozwoloną prędkość o kilka kilometrów. Na mandaty nas nie stać.


Wczesnym popołudniem dojechaliśmy już do Nizwa, zatrzymaliśmy się przy zabytkowym forcie, po czym ruszyliśmy dalej w stronę górskich tarasowych wiosek. Z dużej ilości polecanych wiosek mogliśmy wybrać nieliczne, bo do większości z nich prowadzą kręte, szutrowe i strome drogi, przeznaczone dla samochodów z napędem na 4 koła. Od Misfah nie wymagaliśmy za wiele, ale gdy pokonywaliśmy kolejne uliczki, achy i ochy były coraz głośniejsze.
Misfah jest zbudowana na zboczu szczeliny górskiej. Domy wyrastają prosto ze skał, a uliczki są wąskimi przejściami, przez które mogą przecisnąć się co najwyżej osiołki. Wioska w dolnej partii, dzięki nawadnianym tarasom, przechodzi w palmowy gaj. Szlak dla zwiedzających wiedzie przez raz opadające, raz piętrzące się tarasy, które obrastają palmy daktylowe, bananowce, figowce, granaty… och i ach! W wyższej partii znajdują się baseny zbierające wodę do nawadniania, w których miejscowi chłopcy zażywają nierzadko kąpieli. Całość tworzy niesamowicie malowniczy, kojarzący się z tropikami, klimat.










Późnym popołudniem wjechaliśmy już w wyższe partie gór w poszukiwaniu kanionu. Po długiej i stromej przeprawie czekał na nas wspaniały widok, zasługujący na całkiem osobny wpis.




One thought on “Czterema kołami na podbój Omanu – Misfah”
Ale piękne miejsce. Chyba najpiękniejsze od czasu opuszczenia Turcji 🙂