Niestety umykanie przed spojrzeniami i nadmiernym, wręcz nadpobudliwym zainteresowaniem Kurdów było trochę spowolnione przez szukanie hoteli. Wjeżdżaliśmy do Arbil chyba dwie godziny, lawirowaliśmy pomiędzy wielkimi samochodami kierowanymi przez nieprzestrzegających zasad drogowych kierowców, nierzadko lataliśmy nad dziurami w nawierzchni wyrzucani przez niewidoczne wszędobylskie spowalniacze i pokonywaliśmy z trudem kilka pasów, żeby jakoś skręcić to w prawo, to w lewo, ale i to było pestką przy znajdywaniu hotelu w Arbil. Zwiedziłem chyba 15 hoteli, ciągle czegoś brakowało – to internetu, to ciepłej wody, to pralki i tak dalej… Zrezygnowani zgodziliśmy się na warunki pewnego hotelu… trudno, będziemy zapewne sypiać jeszcze w gorszych. Często się zastanawiamy, czy to w ogóle funkcjonuje jak hotel, czy po prostu nora dla chłopaków, żeby sobie mogli pooglądać spokojnie telewizję i pośmiać po 1 w nocy pod drzwiami pokojów. Ale w końcu był wymarzony prysznic, pralka i internet w pokoju!

[wp_ad_camp_1]
Mimo hoteli, od razu to miasto przypadło nam do gustu. Zatrzymaliśmy się w samym centrum, tuż pod cytadelą wzniesioną na wzgórzu, które zamieszkiwane jest nieprzerwanie od ok. 8 tysięcy lat. Różnie podaje się informacje na ten temat, czasem pisze się, że zamieszkano to wzgórze już 8 tysięcy lat p.n.e. lub 5 tysięcy lat p.n.e., ale pewne jest, że w pobliżu odnaleziono szczątki neandertalczyków. Ochoczo zawędrowaliśmy na wzgórze, ale niestety zwiedzanie jest zamknięte. Trwają tam prace remontowo-konserwatorsko-restauratorskie. Niewiele widzieliśmy, a obiecano nam wspaniałości na jednym z czytanych przez nas blogów. Szkoda. Cytadela wygląda imponująco z dołu, podobno w domach wewnątrz murów można podziwiać mnóstwo malowideł i mozaik. Jeszcze kilka lat temu większość terenu była niezabezpieczona i można było bezkarnie eksplorować to miejsce, teraz wszystko jest zaplombowane i odnawiane. Z dwojga złego lepiej zapewne będzie dla tego miejsca, jak je zabezpieczą, ale na razie wygląda to na zbyt daleko posuniętą ingerencję. Zobaczymy.




Właściwie cały następny dzień przemierzaliśmy Arbil w jednym celu – pocztówki. Łatwiej kupić tutaj alkohol niż widokówki. Większość ludzi, których pytamy, nie wiedzą co to w ogóle jest, reszta nie wie, gdzie można je zdobyć, a inni przekonują, że nie są potrzebne w dobie facebooka i internetu, eh. Zdobyłem je dopiero następnego dnia z pomocą pewnego kapitana reprezentacji Kurdystanu w tenisie stołowym. Zaprowadził mnie do znajomego fotografa i antykwariusza i dopiero u tego ostatniego gdzieś na końcu piwnicy zawalonej antykami w jakimś kredensie antykwariusz wyciągnął dziwne koperty zawierające przedziwne pocztówki. Jeszcze najadłem się strachu, bo w czasie przeszukiwania szuflad starych kredensów, nagle nastała ciemność. Jakoś nie czułem się bezpiecznie przez chwilę w zamkniętej ciemnej przestrzeni z dwoma obcymi ludźmi. Na szczęście wyobraźnia posunęła się za daleko, w Iraku często wyłączają prąd. Już zdarzyło się to nam kilka razy. Pocztówek nie ma ani poczta, ani księgarnie, sklepy z pamiątkami, bazary, nigdzie… W Zakho, mieście przygranicznym, też mieliśmy z nimi problem – pewien pan wyciągnął kilkadziesiąt widokówek z lat 80 spod sterty dziwnych notesów, taśm, szczotek, grzebieni i sznurków, a i oczywiście kurzu…
Teraz pozostaje je tylko wysłać… czy to będzie bułka z masłem? Nie wiemy jeszcze w czasie pisania tych słów, ale gdy chcieliśmy znaleźć znaczki, też mieliśmy problem z uzyskaniem sensownych rozwiązań, jak na przykład poczta… no właśnie – poczta – na razie zamknięta. Trafiliśmy akurat na piątek i sobotę – dni weekendowe dla muzułmanów.




Miasto tętni życiem w piątek, wszędzie spacerują lub raczej trącają się wielodzietne rodziny, wszędzie panuje gwar, pipczenie, krzyki ulicznych sprzedawców i panoszących się młodych chłopców. Na środek ulicy wysypuje się sterty używanych pasków, ciuchów, maskotek i narzędzi. Między nimi odbywają się rozmowy z czajem przy twarzy i słodkościami w postaci tzw. ciastek teściowej (po turecku). Cały dzień można spędzić na ulicy, nawet nie trzeba zmieniać miejsca, żeby dostać jedzenie, picie i porozmawiać z kimkolwiek. W ogóle jedzenie uliczne to osobny temat – żółte falafle z bakłażanem, bób gotowany z pomidorami, kebaby, shoarmy, ciastka, orzechy, lody i inne jeszcze słodkości. A pomiędzy blatami ociekającymi słodkim syropem można zaopatrzyć się w mydło albo rurę hydrauliczną. Co tylko chcemy!




Za to w sobotę handel rozkłada się w tunelach bazaru. Był to chyba jeden z ładniejszych, jakie widzieliśmy. Bazar jak to bazar, ludzie, szmaty, ludzie, złoto, ludzie, szczotki… ale wszystko odbywało się pod dachem spiczaście zakończonych jasnożółtych sklepień. Na muzea zabrakło czasu. Akurat w dni naszego pobytu wszystko jest pozamykane.


[wp_ad_camp_1]
Na uwagę zasługuje jeszcze Ankawa – dzielnica chrześcijańska, w której można zaopatrzyć się ze spuszczoną głową i nieśmiałą miną w alkohol. Tam też znajdują się jeszcze działające kościoły, niestety znów zabrakło czasu, żeby je zobaczyć… Po mieście poruszaliśmy się taksówkami – cóż za luksus, stać chyba wszystkich na nie. Chcieliśmy jeszcze odwiedzić tzw. dzielnicę angielską, o której mówił nam Węgier poprzedniego dnia, zresztą znajdującą się gdzieś w Ankawa. Zapoznany przy cytadeli kanadyjski Kurd oznajmił nam, że w taksówce wystarczy powiedzieć „family mall”, żeby tam się dostać. Niestety sił nam starczyło tylko na zakupy w Carrefourze i powrót do hotelu. Żołądki niektórych z nas walczyły z florą bakteryjnąJ



Czas się rozstać ze stolicą Hawler i ruszyć na północny wschód do granicy z Iranem. Góry – nadchodzimy!

2 thoughts on “Arbil – Erbil – Hawler”
oo wreszcie więcej zdjęć! Poproszę jeszcze, jeszcze! :)))
to w ktorym hotelu spaliscie ? bo bede tez szukal za tydzien 😉