Z żalem rozstajemy się z przesympatyczną rodziną Adnana i ruszamy w dalszą drogę. 10 kilometrów do wylotówki z miasta i znowu nasze kciuki łapią kolejne ciężarówki. Tym razem tylko 5 minut przy drodze i już mamy kolejne auto i to do samego Hatay! Kierowca jeszcze próbuje nam tłumaczyć na migi, że w międzyczasie ma załadunek i do Hatay pojedziemy dopiero około 16. Nas to nie zraża, lepiej mieć stopa do Hatay, który będzie jechał długo niż nie mieć żadnego. Wrzucamy rowery na pusta pakę i od razu nasz kierowca zabiera nas na śniadanie. Kolejny raz żałujemy, że aparat został w sakwie. Na śniadanie zatrzymujemy się po kilku kilometrach w przydrożnym barze, ale co to był za bar…

[wp_ad_camp_1]
Na hakach wisiały wielkie kawałki baraniny, pan z obsługi krajał kawałki mięsa z wiszącego barana na tacę, ważył skrawki żeber, a następnie oddawał kupującemu, żeby sobie sam upiekł na rozpalonym grillu przy drodze. My już zostaliśmy nakarmieni przez rodzinę Adnana i broniliśmy się przed kolejnym posiłkiem, ale jak zobaczyłem jak działa ta knajpa to pożałowałem. Na szczęście nasz nowy kierowca podzielił się z nami swoją porcją i przynajmniej mogliśmy spróbować jak smakuje baranina z rusztu. Obowiązkowo, ku uciesze Agi, podano również sałatkę z pomidorami, czerwoną cebulą, papryką i pietruszką skropioną specjalny sosem z granatów, cytryną (gatunek mieszany o smaku cytryny nadający się tylko do pokropienia czegoś), posypaną jeszcze płatkami ostrej papryki i pieczony na grillu płaski chleb. Mimo mięsnej diety Turków, zawsze jada się coś zielonego i to w dużych ilościach. Zawsze w towarzystwie cytryny, jak i szczególnie na tych terenach pikantnej grillowanej papryki.
Po śniadaniu ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem tylko 2 kilometry do centrum logistycznego na załadunek. Długie godziny oczekiwania na swoją kolej do załadunku spędziliśmy na pogaduchach z logistykami, pakowaczami i dziesiątkami innych osób, które nie wiem co robiły. Każdy oczywiście chciał mieć zdjęcie z nami lub chociaż z naszymi rowerami. W międzyczasie logistyk udostępnia mi swój komputer i mogę pokazać naszym nowym znajomym naszą stronę internetową i wytłumaczyć na mapie dokąd jedziemy i gdzie już byliśmy. Turcy za to pokazują mi ich GPS w komputerze, który określa na mapie dokładne położenie każdej ciężarówki z ich towarem. Sprytne. W końcu nadeszła nasza kolej na podjazd do rampy i kolejno na ciężarówkę były ładowane zmywarki, pralki, lodówki i inny sprzęt AGD. Miejsce dla rowerów oczywiście zostało zostawione na końcu paki i nasze rowerki pod brezentem mogły bezpiecznie podróżować dalej. Kolejne 3 kilometry i tym razem zatrzymujemy się na placu przeładunkowym i bazie postojowej dla kierowców wożących towar dla tej firmy. Mijają kolejne godziny, kierowcy coś kombinują z paliwem, przelewają z ciężarówki do ciężarówki, trwa to dla nas wieczność. Powoli zapada zmierzch, a my dalej w tym samym miejscu. W końcu coś się dzieje, wraca nasz kierowca i ruszamy, ale na pytanie czy teraz jedziemy do Hatay kierowca kręci głową. Teraz czas na wizytę u niego w domu. Z kolacją czeka na nas już jego żona, jest ona dla nas wybawieniem, bo świetnie mówi po angielsku i w końcu możemy się czegoś dowiedzieć . Aga się bardzo cieszy bo posiłek jest przygotowany z ciecierzycy, za którą bardzo przepada. Co chwilę słyszymy, że ruszamy za pół godziny, ot taka turecka miara czasu. Najpierw kolacja, potem sąsiad, który wpadł z wizytą, a mi już kończy się cierpliwość. Przecież dzisiaj mieliśmy dojechać do Łukasza…
W końcu o 21 ruszamy, do Hatay jest niecałe 200 kilometrów, ale żeby nie było zbyt kolorowo to wychodząc z domu dowiadujemy się, że kierowca jedzie do miasteczka 30 kilometrów przed Hatay. Trochę jesteśmy zagotowani, nici ze spotkaniem z Łukaszem dzisiaj. Tę odległość moglibyśmy pokonać rowerami, ale przecież nie będziemy ryzykować i jechać po Turcji w nocy. Po drodze dołączył do nas drugi kierowca, którego poznaliśmy na bazie w ciągu dnia, Aga jest trochę wystraszona bo z powodu kontroli policyjnej ja przesiadam się do innego auta, a Aga jedzie sama z naszym kierowcą. Do Kirkhan dojeżdżamy już po północy. Kierowca nie zamierza nas puścić w ciemną noc z rowerami, poza tym widzimy, że jest bardzo zmęczony i nie ma sensu się upierać. Aga śpi na fotelu kierowcy w szoferce, to znaczy próbuje spać, a ja wyciągam matę i śpiwór i śpię przy kole szoferki na zewnątrz. Ja przespałem przynajmniej kilka godzin za to Aga miała tak niewygodnie w kabinie, że nie zmrużyła w ogóle oka i czekała z utęsknieniem na poranek trzymając czytnik w ręku. W końcu rano nasi kierowcy wstają i dostajemy nasze rowery z powrotem. Teraz tylko 40 kilometrów do Hatay, na szczęście jest sobota i Łukasz na nas czeka w domu. Trasę pokonujemy w ekspresowym tempie, tylko dwie i pół godziny z przerwami zajęło nam przebycie drogi, chyba nasza kondycja jest coraz lepsza i kilka dni bez rowerów też zrobiło swoje.
[wp_ad_camp_1]
W końcu w Hatay, jak miło po 5 tygodniach porozmawiać z kimś po polsku. Prawdziwy luksus.
O samym mieście Hatay, naszej wycieczce samochodem Łukasza do ormiańskiej wioski Hidirbey oraz nad morze do Samandag, żeby zobaczyć Titus Tunel wybudowany 300 lat przed naszą erą następnym razem.

